No to wróciłem z wyprawy do Łajby. Nie mozna powiedzieć żeby było nudno, było wręcz przyjemnie. No coz niektórzy jeszcze się wspomogli póżniej czymś jeszcze innym niż piwo. Ale to nie dla mnie, jeśli umiem czegoś odmówić, to właśnie wódki.
Jednak to nie było najgorsze co sie akurat tego dnia zdarzyło. Znaczy gdyby nie nasz fart mogłobyć źle.
Sopot jak to Sopot, piątek jak to piątek, pełno pijanych palantów. Nasz w ogóle 4, 2 w miare trzeźwych facetow, 1 w stanie skłonnym do bójek no i jedna dziewczyna.
Ich 20 w tym prowodyr który rzuca tak inteligentnymi tekstami, że boję się ich tutaj przytaczać, gdyż przy mojej mizernej inteligencji mógłbym je jeszcze zniekształcić.
No i powstało kilka ról w momencie kiedy było troszke ostrzej.
Najważniejsza: Aktorka z niskobudżetowego horroru- Główny bohater każe jej zostac w pokoju i mowi ze zaraz wróci. Nasza dzielna aktorka słyszy że coś jest w drugim pokoju, a wiec rozbiera sie, zostawia całą broń, nikogo o tym nie informuje i wchodzi do paszczy potwora.
Tak wyglądało wczoraj z tą dziewczyną (głupota całkowita) Główny bohater aka moj kumpel, aka rycerz, mowi "babie" żeby szła do nas, żeby sie nie zatrzymywała no i oczywiście robi to ale całkiem inaczej. Znaczy stoi koło tego kumpla kiedy on troche sie szarpie z jakimś durniem. Musiałem się cofnąć, wziąść ją pod ramie bo trudno takiej coś wytłumaczyć i znikać. Kumplowi sie nic nie stało, na szczęście policja była tam gdzie powinna, wystarczy ze na nich zamachałem jak przejeżdzali, 3słowa jak byli blisko i juz sie zajeli towarzystwem ( i nie jest to tak jak sie zwykle mowi ze się boją tłumu, tam było dobre 20 osób). Przez reszte drogi (nocowałem u kumpla, trudno znaleść pociąc do Rumi o 2 rano) koleżka bojownik wkurzał mnie i "rycerza" tekstami w stylu ze trzeba bylo im wlać, że tak to jest w 3mieście i tak musi być (oczywiście w tamtym momencie żadne argumenty do niego nie przemawiały *drapie sie po głowie*), a dziewczyna mówiła ze ona nie mogła tak sobie pójść tylko musiała pomóc (że niby co? W czym? Dyskusja przy kawce i ciasteczkach o 1 rano...?)
No ale to tyle, już koniec tej opowieści jestem cały w domu... i czas pod prysznic :P
Chociaz jeszcze byl ten mily moment ze pogadalem z facetem z angli w pociagu, Dzisus jak mi brakuje uzywania tego jezyka na codzien tak jak to bylo w liceum. No i udalo mi sie dostac pochwale ze jednak mam dobra wymowe i ze dobrze sobie radze- mimo ze sie wychowalem na grach i filmach *grin*.
Moral na dzis jest chyba taki- Nie jest ważne że wygrałeś bitwę, skoro wojna jest przegrana.
sobota, 20 października 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz